Są chwile w życiu człowieka, kiedy nie może się powstrzymać. Od zrobienia czegoś, wypowiedzenia pewnych słów (to urocze: “wymskło mi się”) czy po prostu napisania jakiegoś paszkwila. Taką chwilę w swoim życiu przeżywam teraz i choć wolałabym nazwać ten artykuł “felietonem” a nie “wrednym, czepliwym paszkwilem”, to nie obejdzie się w nim bez kilku gorzkich spostrzeżeń. Ale o co chodzi – zapytasz Szanowny Czytelniku.
Otóż chodzi o Wieśniaka zwiedzającego Wielkie-Miasto-i-Jego-Dobra-Historyczne (tzn. dobra Wielkiego Miasta, nie Wieśniaka). Pragnę zaznaczyć, iż mianem wieśniaka nie określam człowieka pochodzącego ze wsi (coby się na mnie znajomi kiełczowianie nie poobrażali, bo mnie jeszcze do swej metropolii nie wpuszczą), lecz człowieka, któremu pod względem zachowania i ogólnego obycia wychodzi tak zwana słoma z butów. Spostrzeżenie moje dotyczy warszawskiego Zamku Królewskiego, który miałam przyjemność dziś zwiedzać. Dzień na zwiedzanie nie był najlepszy, bo darmowy. A “darmowy”=”pełen ludzi przedsiębiorczych”, gdzie “przedsiębiorczy”=”żałujący na bilet w dzień nie-niedzielny, pomimo posiadania wystarczającej ilości czasu, by zwiedzać w jeden z sześciu innych dni”. Cóż, tłum tłumem – można się nie przejmować i kontemplować malowane wizerunki królów i książąt. Do czasu pojawienia się Wieśniaka.
Wieśniak to człowiek zazwyczaj między 30. a 40. rokiem życia, ubrany w brudnoszarą kamizelkę badacza syberyjskich stepów, spod której wyziera pomięta koszula w buraczkowo-granatową kratę. Na nogach ciężkie człapaki, oczy zwężone, szukające okazji (do czego – zaraz się okaże), u szyi dynda aparat – jego tajna broń (nie mam nic przeciwko dyndającym aparatom – ale gdy stają się one orężem wszechwkurzającym – wówczas inna sprawa). Lecz nie wygląd świadczy o Wieśniaku (bo nie po wyglądzie ocenia się człowieka, Drogie Dzieci). Wieśniak ma to do siebie, że fotografuje się ze wszystkim, co nie ucieka, a co ma względnie atrakcyjną formę. A dla przeciętnego Wieśniaka najbardziej atrakcyjne są trony. Gdy Wieśniak zauważy tron, podbiega do niego, karczując ludzi swoimi zaostrzonymi na tę okazję łokciami . W między czasie rzuca aparat swej koleżance, surowo nakazując jej zrobić zdjęcie, które “obejmie mnie i tron, choć nogi można trochę uciąć” (ale nie tronu, lecz Wieśniaka). Następnie się ustawia – i tu zaczyna się element burzący krew w moich żyłach – Wieśniak zaczyna dyrygować tłumem. Jeżeli właśnie przyglądasz się tronowi, Wieśniak przeszkodzi Ci w tym, mówiąc tonem nie znoszącym sprzeciwu: “Czy mogłaby się pani przesunąć, bo koleżanka robi mi zdjęcie”. Z naciskiem na “robi” i “zdjęcie”. Gdybyż to jeszcze się na jednym zdjęciu skończyło. Ale nie, Wieśniak skonstatowawszy, że szanowna koleżanka nie jest wirtuozem współczesnej fotografii i zdjęcie jej wyszło nad wyraz marnie, ustawia się przy tronie poraz kolejny, żądając powtórki. A potem jeszcze raz. I jeszcze. A człowiek chce salę obejrzeć. JA chcę obejrzeć.
W sali tronowej to przełknęłam. Co dalej? Kolejne sale i (o, ironio!) kolejne trony. I znów to samo. Wieśniak uważa, że się mu należy miejsce bezludne do zdjęcia. Jedna z osób towarzyszących mi mówi gniewnie: kolejny raz nas pan już przesuwa, proszę poczekać, aż obejrzymy. Wieśniak robi minę wujcia rozdającego cukierki dzieciom i ze wzrokiem wbitym w dyndający aparat mówi inteligentnie: “Jaaaa? Nieeee.” Półuśmiech niczym u Mony Lisy, lecz lekki rumieniec zdradza, że trafiło.
Kolejny problem – koleżanka Wieśniaka. Wytwórnia decybeli z blond kokiem. Głośno komentuje, śmieje się rubasznie z dowcipów Wieśniaka. Podstawówkowa wycieczka szkolna zachowuje się ciszej, niż ona. Na dodatek inicjuje wśród osób sobie znajomych (grupa składała się nie tylko z Wieśniaka i jego koleżanki, lecz także zakonnicy i dwóch innych osób) robienie zdjęć typu: stajemy na środeczku, obejmujemy się za ramiona i szeroko cieszymy się z życia. I, co oczywiste, nie zważamy na to, że robimy gigantyczny korek w przejściu, że jakieś dziecko właśnie zostało zadeptane, a staruszek zaplątał się w liny oddzielające eksponaty od turystów.
Jaką mam radę na tak przykre przeżycia? Jest jedna. Zawsze skuteczna. Przenieś się w strefę NIEDARMOWĄ. Na przykład na czasową wystawę malarstwa, która przyjechała z Krakowa. Trzeba kilka złotych zapłacić za bilet, ale gwarantuję Ci, że Wieśniaka tam nie uświadczysz. Ani jego koleżanki. I nie istotne, że na wystawie jest sama “Dama z łasiczką” Da Vinciego, którą Wieśniak zapewne zapragnąłby sfotografować. Zapamiętaj bowiem, iż Wieśniak wyznaje zasadę: lepszy darmowy tron (nie oryginalny, niestety), niż płatny Da Vinci (a ten już autentyczny).
Ola
PS: I jeszcze jedno – wybierając się do muzeów ZAWSZE sprawdzaj, które dni są darmowe – i te omijaj szerokim łukiem. Czas spędzony na spokojnym kontemplowaniu sztuki – bezcenny. Za wszystko inne zapłacisz kartą XYZ.
Zamkowy Wieśniak